Kierunek pólnoc - Oslo. Jedziemy tak kilka godzinek i nagle zmieniają się napisy, łosie biegają na znakach drogowych - witamy w Norwegii (ach te granice Shengen :) )
Trzecim zjazdem zjeżdżamy z autostrady i kierujemy się na pn-wsch. Po drodze usiłujemy nie przekraczać prędkości :D bo to tu bardzo drogo kosztuje :) Zaczynamy szukać robotki. Znajdujemy ją w piątym domu do którego pukamy. Nasze pierwsze zadanie - wozimy taczką drwa do kominka jakieś 50m pod górę i układamy je na stosik. Dwie godzinki i już mamy pierwsze korony :) Nasi pracodowcy zadzwonili do syna, który mieszka z żoną i dziećmi 20km dalej i okazało się że i u nich będzie dla nas robotka. Syn o imieniu Terje jeszcze tego samego dnia dał nam do wybrania
żwir sprzed domu (bo chce tam zrobić ogródek). Zajęło nam to godzinkę. Pokazał nam też robotkę na kolejne dni - w piwnicy miał mnóstwo ziemi, błota i gruzu (w niektórych miejscach po sufit, nie ruszane od 1950) i trzeba to było usunąć.
Chce tam zrobić pokoiki dla swoich rosnących synków. To już będzie na kolejny dzień. Skorzystaliśmy z prysznica i ruszyliśmy w okolice na nocleg. Znaleźliśmy świetne miejsce tam gdzie polna droga kończyła się w polu zboża.
Rozbiliśmy namiocik i szybciuśko usnęliśmy. I niespodzianka - tu o 22giej jest zupełnie jasno :)
26.07.07
Rano śniadanko i do robotki :) W rekę łopata, kilofopodobne urządzenie i wyciągamy ziemię, glinę, jakieś cegły, deski... I potem to wszystko do okienka na górze piwnicy i na taczki. I jakieś 50m taczkami do lasku. Hasło dnia to: "Ryj gdzie indziej - my już mamy swoich Polaków" (dla wyjaśnienia patrz - Ukraina 2007 - śmieszne teksty)
W połowie dnia dostaliśmy od pracodawców przepyszne jedzonko - dużo warzyw, owoce, bułeczki, masełko, serek. Najedliśmy się tym dwa razy do syta. W sumie pracowaliśmy 9 godzinek. Na wieczór wypłata, prysznic i jedziemy na nocleg - w poprzednim miejscukręcą się ludzie więc znajdujemy nowe jakiś kilometr dalej. Robimy małe przepakowanko, kolacyjka na ciepło, gitarka i mykamy spać :)
27.07.07
Rano budzi nas deszcz. Śniadanko i jedziemy do pracy. Dziś znów 9 godzin przy łopatach i taczkach - tyle że częściowo w deszczu. Jest ślisko i znacznie ciężej - także taczki wywozi prawie tylko Bartuś jako że idzie mu to o wiele sprawniej. Robimy calkiem sporo robotki. Ręce już obolałe, odciski, bolą plecy! :D W połowie dnia obiadek - z racji deszczu jesteśmy zaproszeni do domu. Znów pyszne rzeczy i w dużej ilości. Druga część pracki, prysznic i na nocleg. Chwila przy gitarce i kładziemy się spać.
28.07.07
Wstajemy, śniadanko, o 9tej w pracce. I znów cały dzień w naszej piwnicy. Dokopaliśmy się już częściowo do poziomu który miał zakończyć nasz trud. Deszcz bardzo utrudniał wyworzenie taczek w błotnistym terenie. Obiadek zjedliśmy z naszymi pracodawcami rozmawiając o Polsce i Norwegii. A na wieczór zostaliśmy zaproszeni na pizzę. Po kolejnych 9 godzinkach prysznic i wracamy na nocleg w nasze miejsce z poprzedniej nocki. Po chwili dało się słyszeć dyskotekę z oddali więc wróciliśmy do naszego miejsca z pierwszego noclegu gdzie okazało się że dyskotekę słychac jeszcze głośniej, bo to muzyka która niesie się kilometrami z pobliskiego stadionu. Tyle że wracając wkopaliśmy się w podmokly teren (który jeszcze 3 dni temu nie był podmokły)
i ugrzęzliśmy na dobre. Rozbiliśmy więc namiocik i poszlismy spać.
29.07.07
Rano Bartuś poszedł po Terje i terenowym autkiem wyciągnęliśmy citroena. I do pracki. Terje dziś pracował razem z nami. Po 5 godzinach udało nam się skończyć kopanie piwnicy. Prysznic - podziękowania - i ruszamy w dalszą drogę na północ. Po 3 godzinach szukania pracki wjeżdżamy w las jakieś 100 metrów od drogi i rozbijamy namiocik. Jak się okazuje w pobliżu jest śliczne śródleśne jeziorko. Zjadamy kolacyjkę i idziemy spać.
30.07.07
Od rana na zmianę deszcz i słońce. Suszymy rzeczy i idziemy na spacerek po lesie. Jest ślicznie - kamienie są całe w zieloniutkim mchu. Po 16tej dzwoni do nas Gerd i mówi że od zaraz jest robotka u Terjego. Jedziemy. Do rozebrania jest garaż - łomami wyciągamy kolejne deski. 2 godzinki i jedziemy poszukac dalej jakiejś pracki na południe. Wokół ogrom Polaków. Jest tu robotka - ale czeka już na swoich Polaków.
Na nockę na północ wracamy nad nasze jeziorko. Po drodze idziemy do sklepu - ceny tak 2-3 razy większe, a niektórych tylko produktów 5-10 razy. Przy wjeździe nad jeziorko stoi autko - i w dodatku polskie. W krzakach koło naszego miajsca namiot i... 3ka Polaków. Chwilkę pogadaliśmy i poszliśmy spać.