Gosia:
Przylatujemy kolo 23ciej. Wypelniamy skomplikowane deklaracje - wszystko jest sprawnie i bez problemu choc juz nie tak super serdecznie jak w Australii. Znow kontrola tego co mamy z jedzenia, butow, dezynfekcja namiotu. Na karcie wjazdowej trzeba zadeklarowac co sie wwozi, jakies takie rzeczy czy sie bylo na terenach wiejskich itp. Co jest najlepsze - warto zadeklarowac wszystko (jak sie nie jest pewnym tez trzeba napisac ze sie deklaruje dana grupe produktow) - poszlismy wtedy do osobnej kolejki, pani sprawdzila recznie co mamy w plecaku i jak sie okazalo bez kolejki poszlismy do rentgena gdzie wszycy co nic nie deklarowali czekali w kolejce. Czyli wyszlismy na tym calkiem dobrze.
Mielismy w planie noc pod namiotem ale jak zobaczylismy rzecze plecakowcow spiacych w najlepsze na lotnicku (podloga -dywan) to tez przespalismy sie na lotnisku. Rano wszyscy sie zmyli wiec kolo 8mej pani z lotniska powiedziala zebysmy tez zlozyli karimaty i spiwory. No i na piechotke wybralismy sie do miasta. W koncu super temperatura - ani zimno, ani goraco. Jak tu fajnie zielono. Miasto to w wiekszoci domki jednorodzinne, nie ma blokow, duzo zieleni. po drodze do centrum jest ogromny park polaczony z ogromnym ogrodem botanicznym. woda w miejskiej rzeczce jest czysta jak gorska. Plywaja sobie po niej ptaki. Ogolnie taka sielanka ze mieszkajac w miescie nie czuc ze mieszka sie w miescie.
Idziemy do supermarketu. Maja doc podobne jedzenie jak w Polsce tylko duzo wiecej produktow organicznych, takich ze zdrowej zywnosci. Wybor rzeczy wegetarianskich tez jest spory. Po zakupach siadamy w sloneczku pod sklepem i robimy wypasne sniadanko. Swieze pomidorki, rzodkieweczka - czuc ze nie przywiezione skad tirem tylko miejscowe - pycha :) I humus - humusow maja tu ogromny wybor - rozne smaki, tak samo maja rozne falafle ale to poczekam az bedziemy miec mozliwoc ich podgrzania.
Centra informacji turystycznej (na lotnisku i w centrum) sa ogromne i mozna tu tyle makulatury zebrac ze po przeczytaniu mozna tym przez rok palic w kominku :D
Co chwile na ulicach widzimy jakies show, koncert lub cos w tym rodzaju.
No i znajdujemy kafejke internetowa - w koncu ciut tansza niz w Australii - jak na razie mam wrazenie ze NZ ma ceny niemieckie, a Australia norweskie.
Bartek:
I woke up at 6, we were the only people left sleeping on the floor at the airport, the others must have taken the morning flights. I let Gosia sleep longer, but at 8 am a lady from the airport asked us to pack ourselves. We walked 10km to the main square. First impression of NZ - so green and clean. The air was much cooler then in AU, about 12C in the morning. I have never seen so green city which has 400 000 or more inhabitants. there are park everywhere, and most of the people live in single houses with little backyards. The river which goes just trough the city center - it's just perfect clear, you can see through it. It shouldn't be surprising, but unfortunately it is. In Europe you I saw such a clean rivers maybe in Scandinavia, but hardly in any other countries. Prices of NZ are cheaper then AU (they don't have so many resources as Aussies do), maybe comparable to Germany.
In the afternoon we met our host :) and hang out with him and his guests :) We went to botanical garden, which is just in the center, and it's so beautiful :)
In the evening, we came back, the other guests prepared great meal and salad, and after we talked a little bit.
____________________________________________________ Update 1 February Gosia:
Kiedy siedzimy w kafejce dzwoni do nas Jeremy z couchsurfingu u ktorego mamy dzis nocowac. Umawiamy sie pod katedra. Przyjezdza z mama i znajomymi. Jego mama zabiera nasze plecaki abysmy mogli sie powloczyc po miescie. Razem z Jeremim oraz Sara i Maxem (jego goscmi) idziemy przez miasto, a potem Sara i Max siadaja sobie w centrum i sprzedaja robione recznie wisiorki, bransoletki itp rzeczy ktore sami robia. A Jeremy zabiera nas na spacer - swietny czlowiek, opowiada nam duzo o Nowej Zelandii. Idziemy na falafla - maja tu sporo knajpek z falaflami i sa bardzo dobre. A potem wszyscy razem wracamy do domu. Dom Jeremiego jest ogromny, piekny, pelen zieleni. Jestem zachwycona. Sara i Max przygotowuja swietna kolacje i super herbatki. I dostajemy wypasny pokoj z wielkim lozkiem i oknem dachowym nad naszymi glowami - po australijskich nieprzespanych nocach w deszczu, sloncu, piasku i komarach jest to dla mnie raj na ziemi i spie az do 12tej dnia nastepnego :)
1.02.2010
Gosia:
Rano czas na nadrobienie internetowych zaleglosci a potem ruszamy do miasta. Chwilka w centrum a potem idziemy na spacer do parku i ogrodu botanicznego. Jest tak cudowny - jest w centrum miasta i zajmuje ogromny teren - duzo wiekszy niz zabudowana czesc centrum. Rosna tu
ogromne drzewa - sekwoje, cedry, eukaliptusy - niektore sa po prostu gigantyczne :) A potem wracamy do domku i spedzamy wieczor z Sara, Jeremim i jego rodzicami.
Bartek:
Day off. Gosia uploads photos to the internet, then we go to the city, but most of the services are closed at 5:30pm, so we are too late :) Evening at our host place :)