Wjeżdżamy w przepiękny teren zielonych, wysokich gór, wodospadów, wysp,
lazurowej wody – i to wszystko skąpane w ciepłych kolorach słoneczka, które zachodzi tu godzinami. Mam wrażenie że to jedno z tych moich miejsc na ziemi. Wysiadamy w dość dzikim miejscu i schodzimy w dół na plażę. Jest bajkowo – morze, pomarańczowe słońce, a z tyłu zielone góry i wielki wodospad. Duże muszle i różne żyjątka (super są muszle-parówki), łosie bobki, ślady łosiów, ślady ptaków na piasku. Jest równo północ a słoneczko
chowa się właśnie za górką po drugiej stronie fiordu – jutro poszukamy miejsca gdzie na północy widać sam ocean.
9 lipca 2009
Słonko wychodzi zza górek o 1:38 więc prawdziwa północ pewnie była koło 1szej (Norwegia jest bardzo rozciągnięta, a wszędzie jest ten sam czas urzędowy, więc prawdziwa północ czyli moment gdy słońce jest najniżej – jest w każdym miejscu o innej godzinie) – góra za nami była całą noc w słoneczku więc jutro wystarczy tylko znaleźć sobie dobre miejsce aby obserwować słoneczko non-stop. Wstajemy rano – cudna pogoda – ptaszki chodzą po plaży – w wodzie pływa coś co wygląda jak delfinki. A kiedy jedliśmy śniadanie przebiegła 30 metrów od nas wydra z rybą w pyszczku. Cieplutki piaseczek, na zmianę odpływ i przypływ, słoneczko, górki – cudownie. Siedzimy do południa na naszej plaży, a potem wychodzimy na drogę. Zaraz zatrzymuje się pan który jedzie aż za Leknes. Lofoty są cudowne – nie mogę przestać się zachwycać. Zatrzymujemy się w Svolvaer – nasz kierowca czeka aż zrobimy zakupy i jedziemy dalej. Chcemy się dostać do Eggum – 10km od głównej drogi. Nasz kierowca odbija specjalnie od głównej drogi aby
nas tam zawieźć. I tu nagle zmienia się pogoda – pojawia się sporo chmur i silny wiatr, a temperatura spada o kilka stopni. Jemy obiadek i z powrotem w drogę. Zabiera nas mobilhome (auto-dom) z dwójką Włochów.