Nasz kierowca chcial nas zawiezc na dworzec autobusowy ale widocznie go przegapil (mowil ze zna miasto a tu lipa) i wysadzil nas na bramkach wyjazdowych z Istambulu. Ciemno, dookola siatka z drutu - ogromna pelna aut autostrada. Ale pech. Znajdujemy dziure w plocie i wychodzimy na pobliska droge. Ciemna, male, blotniste pobocze. Gdzies za miastem. Myslimy co zrobic. Jakas przemyslowa czesc miasta. I nagle trabi taksowka - jest, super! Balismy sie ze rzuci jakas kolosalna cene - kilkaset zlotych - ale konczy sie na 80zl (nie mamy sily juz dluzej sie targowac a srodek ulicy nie jest do tego najlepszym miejscem). Jak wsiedlismy okazalo sie ze w lirach mamy tylko 64 i jak gosc sie zorientowal ze wysiadziemy jak nas nie zawiezie to sie decyduje i za tyle. Przejezdza przez pol miasta i probuje nam cos tlumaczyc co gdzie jest :) Wysiadamy i dzwonimy do Barana (to imie :) ) . Baran przychodzi po nas i zabiera nas do siebie do domku. Uf! Udalo sie. Wydawalo sie to byc niemozliwym dotrzec dzis do Istambulu a jednak jest kilkanascie minut po polnocy i jestesmy :)
Chwilke rozmawiamy z Baranem i jego dziewczyna, glaszczemy ich kota i idziemy spac :)
22.02.2008
Wstajemy rano i idziemy do miasta. Najpierw mamy ogromny problem aby sie dowiedziec jak sie dostac do miasta bo tu nikt nie mowi po angielsku a my po turecku ni w zab. W koncu sie dogadujemy i znajdujemy mape szkicowke na przystanku. Jedziemy do Eminonu - starej czesci miasta. Tam kupujemy mape i juz wszystko wiemy :)
Idizemy na Grand Bazar (kupuje sobie dwa flety i takie male przeszkadzajki). Potem udajemy sie zwiedzic Aya Sofie i Blekitny Meczet. Aya Sofia jest sliczna (byl to mecaet prawie 500 lat i kosciol prawie 1000 lat). Ogromna, w srodku super mozajki. Do Blekitnego meczetu nie wchodzimy bo wlasnie zaczelo sie nabozenstwo. Idziemy za to nad Bosfor, siadamy z widokiem na wode i zamawiamy sok i wode. Ale tak dziwnie - jakis kilometr od nas za woda jest Azja, a my siedzimy jeszcze w Europie :)
Potem wracamy na piechote - na moscie ktorym przechodzimy stoi kilkaset osob lowiacych ryby z mostu.
A my po drodze w dzielnicy Taksim znajdujemy kafejke internetowa.
Wieczorkiem idziemy do Barana i rozmawiamy sobie m in o gorkach w Turcji.
23.02.2008
Raniutko ruszamy w droge. Jedziemy autobusem na dworzec autobusowy. I tam masakra - 167 malych firm sprzedajacych bilety autobusowe - i zadnej informacji - na szczescie dosc szybko udaje nam sie znalezc interesujacy nas kierunek. Jedziemy jakies 80km (tyle trzeba wyjechac na wylotowke z 12milionowego miasta). Wysiadamy w malej wiosce - kierowca nie ma pojecia dlaczego jedziemy wlasnie tam. I zaczynamy lapac stopa. Jest straszliwa mgla.
Lapiemy fajnego stopa - siedzimy sobie na tyle malej furgonetki. I wyprzedzamy nasz autobus (oczywiscie jechal on dalej nasza trasa). Bartek macha kierowcy i wyglada na to ze kierowca zrozumial po co jechalismy do takiej dziury Język Na koniec od kierowcy dostajemy 2 duze zeszyty (chyba mial jaks firme papiernicza). I nastepny stop zabiera nas juz na przejscie graniczne. I lipa - okazuje sie ze tego przejscia nie mozna przejsc pieszo - szybko jednak pojawia sie autko ktore zabiera nas na druga strone.