24.01.2008
Zostawiamy wiekszosc rzecy u Ludwiga i raniutko ruszamy na wyprawe na Teide. Na przystanku smakujemy drugiego krotkiego 5 minutowego deszczyku ( i chyba bedzie tego tyle na cale 3 tyg). Jedziemy do Los Christianos i tam przesiadamy sie w autobus ktory przejezdza przez masyw Teide. Jezdzi jeden dziennie - i jest pelny ludzi. Czesc ludzi jedzie zrowerami - do bagaznika miesci sie kilkanascie rowerow. Wysiadamy na 2300m npm - Mama przy Teleferico (czyli kolejce na 3500m npm) a my 2 km dalej w miejscu gdzie zaczyna sie szlak na Teide. Wchodzimy najpierw na Montana Blanka (ok 2700m npm) i dalej stamtad stroma sciezka pniemy sie na 3250m npm do schroniska Altavista Refugio. Tam juz czeka Mama ktora przyszla tu od Teleferica (jakas godzinka drogi).
Nocleg kosztuje 20 eur od lebka. W Refugio mamy do dyspozycji kuchnie z pelnym wyposazeniem i woda ale tylko do gotowania - pitna trzeba albo wniesc albo kupic za 3eur za 0,5litra. Gotujemy sobie obiadki. Na ta noc jest tu okolo 12 osob. Wszyscy spimy w jednym pokoju 14 osobowym. Jest cieplutko - w cenie jest posciel i to nie byle jaka - dostajemy bardzo cieple koldry wiec wysypiam sie doskonale.
25.01.2008
Pobudka przed 5ta - sniadanko i po 5tej wychodzimy. Na dworze ujemna temperatura, wiatr - idziemy tylko po skalach ktore sa zastygla lawa - dookola pustka. Po ponad godzinie dochodzimy do Teleferica. I jeszcze 200m w pionie na szczyt. W dzien nie mozna isc wyzej - jest to zabronione bez specjalbego zezwolenia - stoja zolnieze i pilnuja, a ciezko wejsc inna droga gdyz zbocze sie osypuje pod nogami i jest bardzo stromo. Jednak w nocy gdy nie jezdzi Teleferico mozna wejsc. (Zezwolenie mozna zalatwic jadac do Santa Cruz wypelniajac dokumenty, dajc ksero paszportu - i dostaje sie je na konkretny dzien na konkretne 2 godziny).
Droga na szczyt jest bardzo ciezka - temperatura realna jest moze -6, a odczuwalna jakies -15. Jest bardzo silny wiatr i ciezko sie utrzymac. Na szczycie jest juz kilkoro ludzi - na szczescie sa skaly i da sie schronic przed tym wiatrem. Z krateru wieje ciepla siarka. No i sie doczekalismy - dookola widac wszystkie wyspy kanaryjskie - choc La Palme i El Hiero bardzo niewyraznie. Nad Gran Canaria robi sie rozowo i wychodzi sloneczko :) Zdjecia (rowniez z plakatem w gorach) i schodzimy. Chcielismy poczekac az sloneczko wzejdzie wyzej aby zobbaczyc cien Teide (jest to najdluzszy cien na swiecie ponad 200km) - jednak jest tak lodowato ze schodzimy wczesniej. Postanawiamy zejsc szlakiem ktory przewodnik po parku opisuje jako najtrudniejszy.
Okazuje sie ze jest to chodzenie jak po goloborzu po ostrej zastyglej lawie. Po kilku godzinach wychodzimy na cos w rodzaju pustyni - krajobraz jest ksiezycowy. Przed nami rozlegly krater Pico Viejo i schodzimy coraz bardziej w dol. W sumie mamy do zejscia 1600m w pionie. Okazuje sie ze dalej szlak nie jest dobrze oznakowany i idziemy na azymut - zjezdzajac po zboczach sypkiej zastyglej lawy lub idzac w gore i w dol wsrod roznej roslinnosci. Tu podziwiam moja siostre ktora wybrala sie w... adidasach - co prawda sniegu bylo niewiele ale ostre wulkaniczne skaly czuje chyba na stopach do dzis :)
Dochodzimy do Rocas Garcia to takie malownicze wysokie skalki - dookola nich jest droga z parkingu i przyjezdzaja tu wycieczki - cos w rodzaju czeskiego skalengo miasta. Obchodzimy to z Bartkiem od dolu, a Magda i Mama od gory. Spotykamy sie na parkingu i mamy godzine do autobusu. Lapiemy wiec stopa. My z mama zlapalysmy jednego goscia ktory 200m dalej zabiera rowniez Bartka i Magde. I jedziemy z nim az do Las Galletas. A nasz kierowca jest z Majorki :) W Las Galletas idziemy na pizze i soki owocowe - sa pyszne ale nazw niektorych z tych owocow nie umiem powtorzyc :)