Lapiemy stopa do Girony (gosc sie boi brac dwoch osob ale jest swietny i w koncy ja cala droge chowam sie na gornym lozku w kabinie). Tu dojezdzamy autobusem do centrum. Pada mocny deszcz. Idziemy do Pizzy Hut i spotykamy tam grupke Polakow ktorzy mieszkaja w Irlandii a do Barcelony przyjechali na sylwestra. Robi sie szaro - idziemy przez starowke - jest bardzo ladna - mnostwo malych uliczek. Znajdujemy kafejke internetowa i tu siedzimy do wieczorka.
Wieczorkiem idziemy na ostatni autobus i jedziemy nim na oddalone o 15km lotnisko. Na lotnisku pelno ´bogatych bezdomnych´ - ludzie czekajac na bardzo poranne samoloty rozkladaja karimaty, spiory i spia gdzie sie da - my robimy to samo. O 3ciej wstajemy, jemy sniadanko. Kombinujemy jak tuzmiescic sie w limicie bagazu nie majac wagi (mamy limit 15kg plus 10kg podrecznego). W koncu wychodzi nam 12,5 i 16,5kg, ale przymykaja na to oko. O 6:10 rusza nasz samolot - kierunek Wyspy Kanaryjskie, poludniowa Teneryfa. Nateneryfie wlasnie sa rodzice Bartka, ktorzy postanowili zafundowac nam cudowne wakacje :-) Pierwszy raz lece samolotem - zawsze dotad byl stop (no bo po co wydawac jak da sie dojechac za darmo), ale coz - na wyspe bylo by za duzo kombinowania a plynie sie tam ponad 2 doby. Podziwiam z okienka samolotu Barcelone noca, potem morze chmur, przesliczny wschod slonca i w koncu Pico del Teide - najwyzszy szczyt Hiszpanii polozony na Tenerfie.