Wjezdzamy do Sarande. Miasto jak miasto. Jedynie co to nie ma pradu w niektorych miejscach - na ulicach slychac agregaty :-)
Obalamy mit ze w bankomatach uzywac tylko albanskich kart. Maja tu filie kilku zachodnich bankow. Wlasciwie roznice sa niewielkie tak jak na razie obserwujemy :-) Wlasnie znalezlismy kafejke i spotkalismy... kolejnego Polaka :-)
Po wyjsciu z kafejki spacerujemy sobie po Sarande - mnostwo tu palm, jest bardzo zielono. Po drugiej stronie lazurowego morza widac grecka wyspe Korfu. Przed pojsciem do kafejki wyplacilismy leki czyli miejscowa walute z bankomatu - teraz zorientowalismy sie ze zamiast 8tys lekow wyplacilismy... 80 tysiecy (czyli nie 250zl ale 2500zl)... Znajdujemy pizzerie tuz nad morzem i zamawiamy pizze. Kelner mowi spokojnie po angielsku. W Sarandzie jest jak na rajskiej wyspie a nie jak w Albanii - ale moze taka jest wlasnie Albania? Idziemy do sklepu i wtedy dzwoni do nas Adam - nasz nastepny couch. Zaprasza nas na noc do Delvine - to miejscowosc 20km dalej.