Kiedy ladujemy w Tel Avivie leje deszcz. Izrael przywital nas ulewnym deszczem - w dodatku obsluga lotniska transpotrowala bagaze na oczach wszystkich pozwalajac je mocno zmoczyc przez deszcz.
Prosimy aby nie wbijali nam pieczatki wjazdowej do paszpaotru (bo potem nie mozna wjechac do 18tu arabskich krajow). Nie wiemy jak to dziala ale nie dostalismy zadnej pieczatki ani w paszporcie ani na oddzielnej kartce - zobaczymy przy odlocie Język). Kupujemy bilet na pociag i ruszamy do centrum (20min jazdy za jakies 10zl). Ze stacji idziemy jakies 20 minut. Tel Aviv to takie normalne europejskie miasto. Tyle ze dzis leje i wieje silny wiatr. Spotykamy sie z Odeshem z couchsurfingu u ktorego dzis nocujemy. Idizmey z nim na wegetarianskiego falafla. Ludzie w na ulicy jak slysza ze jestesmy z Polski to bardzo sie ciesza - nawet mowia kilka slow po polsku - wielu z nich ma rodziny w Polsce - czujemy sie prawie jak u siebie - tyle ze litery to taki totalny makaron - na szczescie czasem jest tez w normalnych literach. Wieczor spedzamy u naszego nowego znajomego rozmawiajac - okazuje sie ze jestesmy jego pierwszymi goscmi :)
Jutro ruszamy na polnoc - na spotkanie z Shaiem :)
30.01.2008
Spie do 13tej :)
Wrazenia z porannych zakupow - cholercia! Jak tu drogo! - np chleb po 10zl...
Pakujemy sie i ruszamy :) Spacerek przez miasto - jest tu niesamowicie zielono. Jest w miare cieplo - tak kilkanascie stopni. Dochodzimy do stacji kolejowej w centrum. Okazuje sie ze aby wejsc na stacje nalezy pokazac paszport i przejsc przez bramki wyczuwajace czy nie ma sie chyba broni. Wiekszosci sprawdzaja tez bagaz ale nam nie sprawdzali. Jedziemy na polnoc do Naharii - bilet za poltorej godziny jazdy dosztuje 38 szekli czyli jakies 22zl. Na stacji zaczepia nas sympatyczny chlopak - rozmawia z nami a na koniec daje nam fajne ciastko. W Naharii jestesmy o zmroku. Najpierw w koncu kupujemy mape drogowa Izraela a potem znajdujemy supermarket. Mamy trudnosci z niektorymi produktami - na pudelkach sa napisy tylko po hebrajsku i arabsku - czyli same jezyki-makarony. W sumie tu nie jest az tak strasznie drogo - znajdujemy nawet chleb na 4,5zl. PO zakupach idziemy na wylotowke. Jako ze slyszalam ze lapanie stopa na kciuka niektorzy moga odebrac jako obrazliwe probuje lapac stopa na wyciagnietego palca. Jak sie okazuje autostop jest tu super. Jest ciemno a czekamy tylko 5 min. Dwojka ludzi zabiera nas jakies 30km. Nie mowia po angielsku poza: welcome to Israel :) Drugi czlowiek ma nas zabrac kolejne 10km - ale w koncu decyduje sie nas podwiesc do samej Sasy.