W deszczu łapaliśmy stopa w kierunku czarnogórskiej granicy. Dotarcie do Kotoru zajęło nam pół dnia. Przez granicę praktycznie nikt nie jeździł. Czarnogórczycy potrzebują drogich wiz, a Chorwaci nie lubią ich i nie chcą do nich jeździć po wojnie. W końcu po wielu trudach dotarliśmy do Harceg Novi, a potem busem do Kotoru. Tam poszlismy na pizzę i herbatkę. Moje wspomnienia z Kotoru wiążą się z wodą płynącą po ulicach i małych kamiennych uliczkach starego miasta. Wyszliśmy ponad miasto na mury twierdzy i idąc tymi murami doszlismy do połowy góry. Była burza i ja byłam mocno przemoczona więc nie wchodziliśmy na samą górę. Popatrzyliśmy sobie spod kościółka na Kotor z góry i zeszliśmy do miasta. Wyszliśmy na przystanek i łapaliśmy stopa do Budwy. Po pół godzinie w deszczu złapaliśmy stopa.